Czyli pomysł na to jak połączyć sesję rodzinną i ślubną za jednym zamachem. Dowód na to, że plener ślubny nie zawsze musi być we dwoje.

Historia tego pleneru jest dość zabawna. Uwierzycie, że to nie jest nowa sesja? to jest sesja z przed roku! Kinga niedawno zadzwoniła do mnie, abym jednak to ja wybrała zdjęcia i tak oto odgrzebałam perełki, skrywane gdzieś na dnie dysku, ale chyba było warto, co? czasami lubię wracać do sesji sprzed lat, wtedy jakoś podobają mi się bardziej.

Kiedy wybraliśmy się z Kingą, Łukaszem i Tosią na sesję wiedziałam, że to będzie coś niezwykłego. Po pierwsze tego dnia 27 lipca 2018 roku, było widoczne całkowite zaćmienie księżyca. Ziemia znalazła się między słońcem a księżycem w pełni. Po drugie magiczna huśtawka jak za czasów naszego dzieciństwa, ukryta w miejscu, do którego nawet teraz nie wiem czy umiałabym trafić, a po trzecie i najważniejsze ta ich miłość i szczęście sprawiło, że zdjęcia robiły się same. Nie zabrakło również romantycznych chwil przy ognisku, tylko we dwoje. Sesja ze względu na porę dnia dość krótka, ale myślę że kolorowa i bardzo owocna.

Kinga jest blogger mamą, pewnie większość kojarzy jej konto na instagramie: https://www.instagram.com/kinga_szy/ jeśli nie, to obowiązkowo śledźcie jej losy z Tośką.

O mnie też nie zapomnijcie – będzie dużo nowości: https://www.instagram.com/fotografiazmiloscia/

Miłego oglądania!